Drodzy Państwo! Choć frazes, którym posłużyłem się na samym początku posta, stary jest, jak Chińczycy sprzedający pamiątki pod Murem Chińskim, to wciąż nie można odmówić mu jego aktualności. Tak to już świat nasz skonstruowany, by nic wiecznie nie trwało. Przez co, każde moje dzisiejsze zdanie, piszę z wielkim bólem serca. Pewnie domyślacie się już, czemu rozpoczynam mój kolejny wpis na blogu, w tak melancholijny sposób.
Dokładnie rok temu, na tej samej klawiaturze komputera, przelewałem na wirtualny papier, swoje pierwsze przeżycia i emocje, związane z wylotem do tak odległego i nieznanego mi zupełnie zakątka świata, jakim bez wątpienia są Chiny! Dziś ponownie wpatruję się w ekran monitora, lecz targają mną zupełnie inne emocje. Był to rok, przede wszystkim ciężkiej pracy, zmagań z chińską rzeczywistością, a także wyzwań zawodowych i prywatnych. Jednak kiedy budziłem się co dzień rano, mimo przeszkód i barier, które stawiało przede mną państwo środka, odczuwałem silną potrzebę podnoszenia poprzeczki coraz wyżej. Kto nie żył na emigracji, daleko od domu, rodziny i bliskich, prawdopodobnie nie zrozumie, jak ciężko czasami jest się pozbierać, kiedy dopada nas tęsknota za wszystkim co było „nasze”. Mimo, że właściwie całe 13 miesięcy minęło głównie pod znakiem pracy (co doskonale widać było po częstotliwości wpisów na blogu), rok ten obfitował również w niesamowite przygody, podróże, ale przede wszystkim dobrych i życzliwych ludzi, których miałem szczęście spotkać na swojej drodze życia. To za nimi będę tęsknił najbardziej, bo to właśnie oni tworzyli moją chińską rzeczywistość!
Pozwólcie jednak proszę, że jeszcze na minutkę wrócę na sam początek mojej azjatyckiej przygody. Jakże nieprzewidywalne może być nasze życie! Wszystko co przeżyłem, zjadłem i zobaczyłem w Chinach, zaczęło się od jednego malutkiego skrawka papieru, który ze swoim imieniem i nazwiskiem wrzuciłem do urny, w konkursie zorganizowanym przez AIESEC, na targach pracy w Rzeszowie… Co robiłbym teraz, gdyby ręka osoby losującej przesunęła się o kilka centymetrów w lewo lub prawo i wybrała inny kupon (bagatela, w urnie znajdowało się ich grubo ponad tysiąc)? Takiego daru od losu, po prostu nie można było zaprzepaścić! Mimo, że moja głowa pełna była rozmaitych wątpliwości. Począwszy od nieznajomości chińskiego, kończąc na braku jakiegokolwiek doświadczenia w pracy i przepaści kulturowej, pomiędzy światem zachodnim a daleką Azją! (jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy jak ogromna jest to różnica i na jaką egzotykę się porywam!). Zdecydowałem się wskoczyć na tę głęboką wodę i trzymać kurczowo powierzchni, tak długo jak to tylko możliwe!
Pamiętam dokładnie mój pierwszy dzień w Azji… Powaga sytuacji w jakiej się znajduje, doszła do mnie, kiedy zmieniałem samolot na lotnisku w Hong Kongu (był to mój ostatni transfer, już do samego Wuhan). Miałem niewiele czasu, więc z językiem na brodzie, dobiegłem do podstawionego busa, który miał mnie zabrać do mojego ostatniego samolotu. Kiedy wsiadłem i lekko ochłonąłem, rozejrzałem się dookoła. W busie jechało około milion Chińczyków i ja… (po roku czasu, milion w metrze czy busie to pikuś). W tym jednym momencie, jak grom z jasnego nieba, spadło na mnie to niewyobrażalne uczucie, którego do dziś nie zapomnę! Zdałem sobie bowiem sprawę, że tak naprawdę wszystko co było, teraz się nie liczy, a także z tego, jak bardzo będę „sam” przez przynajmniej 6 miesięcy. Do tego te natrętne myśli, na temat moich zdolności językowych, jakoby nie były wystarczające, abym przetrwał w międzynarodowym środowisku pracy. Nie mam zamiaru zgrywać twardziela, ani niczego ukrywać. Kiedy to wszystko do mnie doszło, żołądek z nerwów, przykleił mi się do kręgosłupa. Jak sami jednak wiecie, najlepsze dopiero miało nadejść. Po wielogodzinnej tułaczce, w końcu wylądowałem w moim hotelowym pokoju. Brudny i zmęczony, marzył mi się tylko gorący prysznic. Rozebrałem się więc do stroju Adama, lecz zamiast wskoczyć do wanny, usiadłem na dywanie, przed tym moim wielgachnym oknem z widokiem na ulicę. Uszczypnąłem się kilka razy, po czym oburącz, złapałem się za głowę i pomyślałem sobie w duchu: „Boże, co ja tu robię? Po co mi to wszystko było?!”. Kąpiel pozwoliła mi jednak nieco się uspokoić i potem było już tylko lepiej. Dlaczego ponownie przytaczam tę krótką historię z początków mojej przygody? Ponieważ pokazuje ona wyraźnie, że był to dla mnie, naprawdę ciężki kawałek chleba. Pikanterii dodaje fakt, iż Wuhan, to bardzo lokalne miasto, przez co miałem możliwość doświadczenia prawdziwych Chin, w każdym tego słowa znaczeniu. Po kilku tygodniach, okazało się że nie taki diabeł straszny jak go malują! A każdy dzień przynosił coś nowego i zaskakującego!
Pozwólcie jednak proszę, że jeszcze na minutkę wrócę na sam początek mojej azjatyckiej przygody. Jakże nieprzewidywalne może być nasze życie! Wszystko co przeżyłem, zjadłem i zobaczyłem w Chinach, zaczęło się od jednego malutkiego skrawka papieru, który ze swoim imieniem i nazwiskiem wrzuciłem do urny, w konkursie zorganizowanym przez AIESEC, na targach pracy w Rzeszowie… Co robiłbym teraz, gdyby ręka osoby losującej przesunęła się o kilka centymetrów w lewo lub prawo i wybrała inny kupon (bagatela, w urnie znajdowało się ich grubo ponad tysiąc)? Takiego daru od losu, po prostu nie można było zaprzepaścić! Mimo, że moja głowa pełna była rozmaitych wątpliwości. Począwszy od nieznajomości chińskiego, kończąc na braku jakiegokolwiek doświadczenia w pracy i przepaści kulturowej, pomiędzy światem zachodnim a daleką Azją! (jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy jak ogromna jest to różnica i na jaką egzotykę się porywam!). Zdecydowałem się wskoczyć na tę głęboką wodę i trzymać kurczowo powierzchni, tak długo jak to tylko możliwe!
Pamiętam dokładnie mój pierwszy dzień w Azji… Powaga sytuacji w jakiej się znajduje, doszła do mnie, kiedy zmieniałem samolot na lotnisku w Hong Kongu (był to mój ostatni transfer, już do samego Wuhan). Miałem niewiele czasu, więc z językiem na brodzie, dobiegłem do podstawionego busa, który miał mnie zabrać do mojego ostatniego samolotu. Kiedy wsiadłem i lekko ochłonąłem, rozejrzałem się dookoła. W busie jechało około milion Chińczyków i ja… (po roku czasu, milion w metrze czy busie to pikuś). W tym jednym momencie, jak grom z jasnego nieba, spadło na mnie to niewyobrażalne uczucie, którego do dziś nie zapomnę! Zdałem sobie bowiem sprawę, że tak naprawdę wszystko co było, teraz się nie liczy, a także z tego, jak bardzo będę „sam” przez przynajmniej 6 miesięcy. Do tego te natrętne myśli, na temat moich zdolności językowych, jakoby nie były wystarczające, abym przetrwał w międzynarodowym środowisku pracy. Nie mam zamiaru zgrywać twardziela, ani niczego ukrywać. Kiedy to wszystko do mnie doszło, żołądek z nerwów, przykleił mi się do kręgosłupa. Jak sami jednak wiecie, najlepsze dopiero miało nadejść. Po wielogodzinnej tułaczce, w końcu wylądowałem w moim hotelowym pokoju. Brudny i zmęczony, marzył mi się tylko gorący prysznic. Rozebrałem się więc do stroju Adama, lecz zamiast wskoczyć do wanny, usiadłem na dywanie, przed tym moim wielgachnym oknem z widokiem na ulicę. Uszczypnąłem się kilka razy, po czym oburącz, złapałem się za głowę i pomyślałem sobie w duchu: „Boże, co ja tu robię? Po co mi to wszystko było?!”. Kąpiel pozwoliła mi jednak nieco się uspokoić i potem było już tylko lepiej. Dlaczego ponownie przytaczam tę krótką historię z początków mojej przygody? Ponieważ pokazuje ona wyraźnie, że był to dla mnie, naprawdę ciężki kawałek chleba. Pikanterii dodaje fakt, iż Wuhan, to bardzo lokalne miasto, przez co miałem możliwość doświadczenia prawdziwych Chin, w każdym tego słowa znaczeniu. Po kilku tygodniach, okazało się że nie taki diabeł straszny jak go malują! A każdy dzień przynosił coś nowego i zaskakującego!
Gdyby ktoś teraz zapytał mnie, co myślę o Chinach? Uwierzcie, że nie potrafiłbym jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć! Ponieważ to ogromne państwo (które bardziej przypomina kontynent) jest tak potwornie zróżnicowane i żyje tu taka masa ludzi, że nie można Chin ująć w żadne istniejące ramy. Bywały dni, kiedy planowałem się tu osiedlić nawet na kilka lat, by za parę chwil później, pakować walizki i bukować bilet powrotny do Polski! Taka mieszanka kulturowa czy społeczna, powoduje, że Chiny to państwo niezwykle barwne i niesłychanie interesujące. Można tu oczekiwać dosłownie wszystkiego co normalne nie jest. Dzięki temu, zrobiłem ogromny krok do przodu i wiele mogłem się nauczyć. Przede wszystkim poznałem tu wyjątkowych ludzi, których nie zapomnę do końca życia. To oni pomogli mi przetrwać w trudnych chwilach, tworząc iście rodzinną atmosferę! Jestem przekonany, iż niektóre przyjaźnie przetrwają lata mimo ogromnego dystansu. Kto wie, może już w niedługim czasie po raz kolejny pojawię się w Azji na krótszą lub dłuższą chwilę :P
Podpisuje się pod Chinami obiema rękami i nogami, bo Chińczycy to bardzo przyjazny i bezinteresowny naród! Z autopsji wiem, jak łatwo jest tu złapać kontakt, mimo że czasem ciężko było przezwyciężyć barierę językową. Muszę się jednak przyznać, że często nie mogłem obejść się bez niewielkiej pomocy. Na jeden ze sposobów przełamywania lodów kulturowo-językowych, posłużył mi chiński komunikator Wechat (coś jak facebook), na którym istnieje możliwość tłumaczenia, z chińskiego na angielski. Co dość zabawne, po roku czasu mieszkania w Wuhan, więcej znajomych mam na Wechacie niż na Facebooku z którego korzystam już dobrych kilka lat. To pokazuje tylko jak chętnie Chińczycy nawiązują kontakty z obcokrajowcami. Prośby o wspólne zdjęcie czy filmik na ulicy, to nieodłączny element każdego zwyczajnego dnia. Czy byłem wyczerpany po pracy, czy pełen wigoru w ciągu moich dni wolnych – zdjęcie z obcokrajowcem, zawsze na propsie. Nie mam bladego pojęcia, na ilu setkach zdjęć, krążę właśnie po otchłani chińskiego Internetu. Zdecydowanie można tu podbudować sobie własne ego (szczególnie jeśli jesteś niebieskookim blondynem/blondynką). Każdy cały czas prosi o zdjęcie, a dziewczyny bez zbędnego patosu oglądają się za Tobą na ulicy chichocząc ukradkiem. Czasami jednak nadchodzi taki moment, że dzień z jakiegoś powodu ma się gorszy. Wówczas, ta ekscytacja i bycie super gwiazdą, przeradza się w narastającą frustrację. Każdy się na Ciebie gapi, co 2 metry prosi o zdjęcie… Końcem końców, ja nigdy specjalnie nie protestowałem, skoro komuś mogło to sprawić przyjemność :) A i gwiazdą fajnie być na chwilę!
Podpisuje się pod Chinami obiema rękami i nogami, bo Chińczycy to bardzo przyjazny i bezinteresowny naród! Z autopsji wiem, jak łatwo jest tu złapać kontakt, mimo że czasem ciężko było przezwyciężyć barierę językową. Muszę się jednak przyznać, że często nie mogłem obejść się bez niewielkiej pomocy. Na jeden ze sposobów przełamywania lodów kulturowo-językowych, posłużył mi chiński komunikator Wechat (coś jak facebook), na którym istnieje możliwość tłumaczenia, z chińskiego na angielski. Co dość zabawne, po roku czasu mieszkania w Wuhan, więcej znajomych mam na Wechacie niż na Facebooku z którego korzystam już dobrych kilka lat. To pokazuje tylko jak chętnie Chińczycy nawiązują kontakty z obcokrajowcami. Prośby o wspólne zdjęcie czy filmik na ulicy, to nieodłączny element każdego zwyczajnego dnia. Czy byłem wyczerpany po pracy, czy pełen wigoru w ciągu moich dni wolnych – zdjęcie z obcokrajowcem, zawsze na propsie. Nie mam bladego pojęcia, na ilu setkach zdjęć, krążę właśnie po otchłani chińskiego Internetu. Zdecydowanie można tu podbudować sobie własne ego (szczególnie jeśli jesteś niebieskookim blondynem/blondynką). Każdy cały czas prosi o zdjęcie, a dziewczyny bez zbędnego patosu oglądają się za Tobą na ulicy chichocząc ukradkiem. Czasami jednak nadchodzi taki moment, że dzień z jakiegoś powodu ma się gorszy. Wówczas, ta ekscytacja i bycie super gwiazdą, przeradza się w narastającą frustrację. Każdy się na Ciebie gapi, co 2 metry prosi o zdjęcie… Końcem końców, ja nigdy specjalnie nie protestowałem, skoro komuś mogło to sprawić przyjemność :) A i gwiazdą fajnie być na chwilę!
Skoro już wspominam o zakończeniu kontraktu, wypada mi napisać Wam, kilka słów o mojej pracy! Jakby nie było, to głównie na tym, opierał się mój roczny pobyt w królestwie herbaty i podróbek każdej istniejącej rzeczy. Przed wyjazdem do Chin, nigdy w życiu nie miałem styczności z hotelarstwem czy nawet pracą w restauracji, choćby nawet jako kelner. Tymczasem, w styczniu ubiegłego roku, wylądowałem w 7-gwiazdkowym hotelu, z pozycją równoważną z asystentem menadżera! Trzeba było szybko nadrabiać zaległości, a i język chiński wszechobecny, wcale mi nie pomagał. Najbardziej stresujące momenty jakie pamiętam, miały miejsce zawsze wtedy, kiedy zostawałem sam w jakimś departamencie, a chińscy klienci przychodzili się o coś zapytać lub coś zamówić. W Polsce, jak ktoś czegoś nie rozumie, śmiejemy się często używając popularnego zwrotu: „Co ja po chińsku do ciebie mówię?!”. Mnie wcale do śmiechu nie było, bo rzeczywiście klienci mówili do mnie po chińsku, a ja w istocie nie rozumiałem ani pół słowa! Z biegiem czasu nabrałem jednak do tego dystansu i łatwiej znosiłem takie wydarzenia :) Zrozumiałem również, że praca w hotelu do łatwych nie należy, o czym wielokrotnie mogłem się przekonać na przykładzie swoim i innych. Momentami praca była naprawdę wyczerpująca. Jak podczas turnieju tenisowego WTA, kiedy każdego dnia trzeba było rozpakować ciężarówki z jedzeniem, a dzień pracy trwał 16 godzin, czy podczas imprezy noworocznej dla zarządu firmy, kiedy razem z Nebojsą, pracowaliśmy bite 19 godzin (dosłownie!) przez 4 dni pod rząd. Wśród żywych utrzymywała mnie świadomość, że robię to wszystko w jakimś celu! Po pierwsze, żeby się czegoś nauczyć i zdobyć doświadczenie, po drugie aby uzbierać trochę nadgodzin na podróże, by wreszcie po trzecie, otrzymać godne referencje, które mogą mi się przydać przy dalszej karierze zawodowej. Kiedy dziś patrzę wstecz, wszystkie warunki udało się spełnić w 100%, co napawa mnie wielkim optymizmem! :) Jeszcze rok temu, leżąc z brzuchem do góry w akademiku, w życiu nie powiedziałbym, że ciężka praca sprawi mi taką ogromną przyjemność! (swoją drogą, mój pobyt w akademiku „Akapit”, to chyba najlepszy okres w moim życiu :P – Polecam!). Bo jak człowiek ciężko pracuje, to mniej myśli o rzeczach zupełnie nieistotnych, co w moim przypadku było wręcz zbawienne :P
Cała sztuka polega na tym, aby pracować mądrze i w jakimś celu. Moim celem, od samego początku, prócz zdobywania doświadczenia, była możliwość podróżowania po Azji. Jako zapalony podróżnik amator, korzystałem z tej możliwości na tyle, na ile pozwalał mi na to czas i pieniądze. Teraz jednak, gdy wreszcie zakończyłem kontrakt, mogę spełnić swoje wielkie marzenie! Przez cały rok pieczołowicie zbierałem fundusze, często odmawiając sobie wielu przyjemności. Wszystko po to, by teraz wydać je wszystkie, na trzy miesięczną podróż, po krajach południowo-wschodniej Azji! Trąbie o tym już od przynajmniej kilku postów, ale dopiero dziś nadszedł ten właściwy moment, aby kilka słów Wam o wycieczce napisać :)
Cała sztuka polega na tym, aby pracować mądrze i w jakimś celu. Moim celem, od samego początku, prócz zdobywania doświadczenia, była możliwość podróżowania po Azji. Jako zapalony podróżnik amator, korzystałem z tej możliwości na tyle, na ile pozwalał mi na to czas i pieniądze. Teraz jednak, gdy wreszcie zakończyłem kontrakt, mogę spełnić swoje wielkie marzenie! Przez cały rok pieczołowicie zbierałem fundusze, często odmawiając sobie wielu przyjemności. Wszystko po to, by teraz wydać je wszystkie, na trzy miesięczną podróż, po krajach południowo-wschodniej Azji! Trąbie o tym już od przynajmniej kilku postów, ale dopiero dziś nadszedł ten właściwy moment, aby kilka słów Wam o wycieczce napisać :)
„Jak ja nie cierpię planować!” – parafraza słów smerfa Marudy, doskonale uwidacznia poziom mojego entuzjazmu, kiedy przychodzi czas, na załatwianie spraw wszelakich przed wyjazdem. Nie znoszę całej tej papierkowej roboty, zawrotu głowy z wizami, a pakowanie stu tysięcy rzeczy w paczki, mierzi mnie do granic możliwości. Dlatego też, aby oszczędzić sobie niepotrzebnych skurczów żołądka, ograniczyłem się do niezbędnego minimum! Jako człowiek z Bieszczad, uznałem że na moją wyprawę życia potrzebuję dwóch rzeczy: Bielizna? Kosmetyki? Żywność? Nic z tych rzeczy! Najważniejszym elementem mojego wyposażenia jest… plecak turystyczny i gitara! Bo co to za podróżnik, bez plecora na plecach i gitary w ręku?! Do tego zestawu pasowała by jeszcze konserwa turystyczna, jednak obecnie doskwiera mi lekki deficyt tegoż produktu :( Zanim jednak dojdę do ekwipunku który zabrałem ze sobą, pozwólcie że opiszę nieco etap przygotowań.
Do załatwienia właściwie były trzy ważne sprawy: Przelanie całych moich chińskich oszczędności na polską kartę, wysłanie paczek i Majki (mojej gitary) do Polski, a także ogarnięcie sprawy z wizami. Niestety, ze wszystkim musiałem czekać do ostatniego dnia wypłaty, więc czasu było niewiele. Bardzo pomógł mi mój przyjaciel Tony, który w Chinach zarządza własną firmą logistyczną. Pieniądze udało się przelać bez problemu, jednak nadal pozostał problem paczek. Po zapakowaniu wszystkich rzeczy i bezcennej gitary, wyszły trzy paczki po ok. 20kg + instrument… Skąd miałem w Chinach tyle rzeczy? Pytanie to, niech pozostanie bez odpowiedzi :P Zdecydowaliśmy się wysłać paczki statkiem do portu w Gdyni (przesyłka płynie ok. 45 dni), bo taka opcja była najtańsza :) Problem z jakim nadal się borykam, to jak nadać z kolei paczki z Gdyni do… mojego domu w Bieszczadach! Czyli jakby nie było, na drugim końcu Polski. Póki co staram się tym nie przejmować, zobaczymy co wyjdzie w praniu :P Na razie, mam w zwyczaju modlić się co wieczór o to, aby moja gitara doszła w całości, gdyż wg. Tonego, najprawdopodobniej połamią ją jeszcze zanim opuści Chiny… Oby ten czarny scenariusz się nie sprawdził. Szczególnie, że zapakowaliśmy ją w 6 warstw folii bąbelkowej i kartony. Teraz to chyba tylko jakiś czołg czelabiński jest w stanie ją naruszyć :P
Do załatwienia właściwie były trzy ważne sprawy: Przelanie całych moich chińskich oszczędności na polską kartę, wysłanie paczek i Majki (mojej gitary) do Polski, a także ogarnięcie sprawy z wizami. Niestety, ze wszystkim musiałem czekać do ostatniego dnia wypłaty, więc czasu było niewiele. Bardzo pomógł mi mój przyjaciel Tony, który w Chinach zarządza własną firmą logistyczną. Pieniądze udało się przelać bez problemu, jednak nadal pozostał problem paczek. Po zapakowaniu wszystkich rzeczy i bezcennej gitary, wyszły trzy paczki po ok. 20kg + instrument… Skąd miałem w Chinach tyle rzeczy? Pytanie to, niech pozostanie bez odpowiedzi :P Zdecydowaliśmy się wysłać paczki statkiem do portu w Gdyni (przesyłka płynie ok. 45 dni), bo taka opcja była najtańsza :) Problem z jakim nadal się borykam, to jak nadać z kolei paczki z Gdyni do… mojego domu w Bieszczadach! Czyli jakby nie było, na drugim końcu Polski. Póki co staram się tym nie przejmować, zobaczymy co wyjdzie w praniu :P Na razie, mam w zwyczaju modlić się co wieczór o to, aby moja gitara doszła w całości, gdyż wg. Tonego, najprawdopodobniej połamią ją jeszcze zanim opuści Chiny… Oby ten czarny scenariusz się nie sprawdził. Szczególnie, że zapakowaliśmy ją w 6 warstw folii bąbelkowej i kartony. Teraz to chyba tylko jakiś czołg czelabiński jest w stanie ją naruszyć :P
Nie pozostało mi nic innego jak posprawdzać wizy. „Opracowałem” jednocześnie niesamowicie dokładny plan mojej podróży! Wygląda on dosłownie tak:
Wuhan (Chiny) -> Hong Kong (Ni to Chiny, ni to Wielka Brytania) -> Filipiny -> Wietnam -> Kambodża -> Laos -> Tajlandia -> Singapur (opcjonalnie) -> Malezja (opcjonalnie – biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia Malaysia Airlines :p) -> Birma -> Nepal -> Polska!
Musicie przyznać, że dopracowałem każdy szczegół! :P Po przeszukaniu każdego możliwego źródła w popularnych googlach, okazało się, że potrzebuje 6 wiz z 10 państw, które być może odwiedzę. Nie ukrywam, że lekko się tą informacją przejąłem, po tym co przeżyłem na lotnisku w Pekinie. Po kilku kolejnych artykułach, dowiedziałem się jednak, że wcale nie jest to takie skomplikowane, więc wyruszam w wyprawę z w miarę spokojną głową :)
Czeka mnie nieprawdopodobna ilość łażenia. Musiałem się więc zaopatrzyć, w porządne buty trekkingowe. Przez to, że wysłałem moją gitarę do Polski, potrzebowałem w jakiś sposób, zapełnić także wielką dziurę w sercu, która po niej pozostała. Najlepszym substytutem okazało się prze pozytywne UKULELE! :) Mała sympatyczna gitarka, którą mogę zabrać dosłownie wszędzie!
Wuhan (Chiny) -> Hong Kong (Ni to Chiny, ni to Wielka Brytania) -> Filipiny -> Wietnam -> Kambodża -> Laos -> Tajlandia -> Singapur (opcjonalnie) -> Malezja (opcjonalnie – biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia Malaysia Airlines :p) -> Birma -> Nepal -> Polska!
Musicie przyznać, że dopracowałem każdy szczegół! :P Po przeszukaniu każdego możliwego źródła w popularnych googlach, okazało się, że potrzebuje 6 wiz z 10 państw, które być może odwiedzę. Nie ukrywam, że lekko się tą informacją przejąłem, po tym co przeżyłem na lotnisku w Pekinie. Po kilku kolejnych artykułach, dowiedziałem się jednak, że wcale nie jest to takie skomplikowane, więc wyruszam w wyprawę z w miarę spokojną głową :)
Czeka mnie nieprawdopodobna ilość łażenia. Musiałem się więc zaopatrzyć, w porządne buty trekkingowe. Przez to, że wysłałem moją gitarę do Polski, potrzebowałem w jakiś sposób, zapełnić także wielką dziurę w sercu, która po niej pozostała. Najlepszym substytutem okazało się prze pozytywne UKULELE! :) Mała sympatyczna gitarka, którą mogę zabrać dosłownie wszędzie!
Kiedy już miałem wszystko gotowe, plany się nieco zmieniły :P Wanda ponownie postanowiła zrobić mnie w konia. Każdego roku, wszyscy pracownicy hotelu otrzymują bonus w wysokości kilku miesięcznych wypłat. Jako, że ja również przepracowałem calusieńki rok, z wielką nadzieją oczekiwałem na pieniążki, ponieważ taki zastrzyk gotówki, podreperowałby porządnie mój wycieczkowy budżet. Kadry oznajmiły jednak, iż mimo że pracowałem cały rok, muszę nadal być pracownikiem w dzień przyznawania bonusa. Problem polegał na tym, że zabukowałem już bilety i taka opcja odpadała… Bonus przeszedłby mi koło nosa dosłownie o kilka dni, gdyby nie… dyrektor F&B (mojego departamentu), który wstawił się za mną u generalnego menedżera! Wielka afera, mój kontrakt przedłużony o kolejne dwa tygodnie abym załapał się na bonus! Mi pozostało tylko prze-bukować bilety :) To co miało być banalnie proste, okazało się tygodniową drogą przez mękę. Firma w której kupiłem bilety, przez swoją niekompetencje uniemożliwiła mi prze-bukowanie samolotów. Przez okrągły tydzień wydzwaniałem do Polski i biur w Szwajcarii, rozmawiając ze wszystkimi możliwymi pracownikami i menedżerami. Po wyczerpującej walce, firma przyznała się do błędu ale pieniędzy niestety nie byli w stanie zwrócić… Ofiarowali mi jednak voucher w wysokości ceny biletu, który straciłem. Na jedno w sumie wyszło i w końcu udało mi się prze-bukować te nieszczęsne loty!
Wszystko dobrze się skończyło i nareszcie wiedziałem na czym stoję. Nie wypadało zrobić nic innego, jak zorganizować pożegnalną imprezę! Przyszło prawie 20 osób i podobno było fajnie :P Cała masa rozmaitego jedzenia i alkoholi. Zakończyłem więc moją wielką chińską przygodę z przytupem!
Wszystko dobrze się skończyło i nareszcie wiedziałem na czym stoję. Nie wypadało zrobić nic innego, jak zorganizować pożegnalną imprezę! Przyszło prawie 20 osób i podobno było fajnie :P Cała masa rozmaitego jedzenia i alkoholi. Zakończyłem więc moją wielką chińską przygodę z przytupem!
Wreszcie mogę się już tylko skupić na nowym wyzwaniu – wyprawie życia! :) Teraz, to dopiero zacznie się pisanie bloga! Wprost, już nie mogę się doczekać! Wyruszyłem właśnie do Hong Kongu, skąd odlatuje na Filipiny! :) Bądźcie na bieżąco, bo będzie się działo! :)
A Wam Chiny, dziękuję za ten inspirujący rok! I do zobaczenia! :)
Ps: Nareszcie mam całkowicie nieograniczony dostęp do youtube'a, więc możecie za niedługo spodziewać się filmików! :)
Pozdrowienia,
Kuba
A Wam Chiny, dziękuję za ten inspirujący rok! I do zobaczenia! :)
Ps: Nareszcie mam całkowicie nieograniczony dostęp do youtube'a, więc możecie za niedługo spodziewać się filmików! :)
Pozdrowienia,
Kuba