W dzisiejszym poście po raz kolejny postanowiłem poruszyć temat mojej pracy. Od kiedy hotel został otwarty dla gości (10 lutego) właściwie nie opuszczam go wcale. Zmiany trwają po 9-10 godzin, bo trzeba zrobić dobre pierwsze wrażenie na gościach, a po pracy jedyne na co mam ochotę to chwila snu. Nie mogę jednak narzekać, bo nie jest aż tak bardzo ciężko i wszyscy są bardzo pomocni. Poza tym przyjechałem do Chin przede wszystkim po to żeby pracować. W międzyczasie poinformowano mnie, że mój pobyt w hotelu nie będzie trwał kilka tygodni, a kilka miesięcy. Pomieszkam sobie tutaj co najmniej do 1 maja! Paradoksalnie, wcale mnie ta nowina nie ucieszyła. Kiedy wracam po pracy do swojego pokoju, nie ma właściwie do kogo buzi otworzyć, nie ćwiczę języka, a każdy dzień wygląda tak samo. Nie mogę niestety poinformować mojego menedżera o mojej frustracji, bo mógłby to źle odebrać :P Postanowiłem więc, korzystać z każdej możliwej okazji, by ruszyć się gdzieś choć na chwilę z tej złotej klatki (dosłownie złotej).
Gdy wróciłem z Nantong w hotelu czekały na mnie same przyjemności! Dostałem swoją wypłatę za styczeń, a nawet mały bonusik w postaci czerwonych kopert, które Chińczycy wręczają sobie nawzajem w nowym roku (na szczęście). Jakby tego było mało, zostałem poproszony przez mojego menedżera, abym sprawdził czy nasza hotelowa restauracja działa sprawnie. Udałem się do niej, by przetestować jedzenie i obsługę. Stresowałem się chyba bardziej niż pracownicy, ponieważ jest to najdroższa restauracja w całym Wuhan! Jako, że miałem przeprowadzić test, pomyślałem sobie, że nie będę sobie niczego żałował. Tak o to, skosztowałem chyba z 10 potraw, kilkunastu rodzajów sera pleśniowego i win wszelakiej maści. Słowem, żyć nie umierać! :) Przekazałem menedżerowi, że jedzenie było pyszne, ale chyba nie o taką ocenę mu chodziło :P O to kilka zdjęć z testów jakie miałem przyjemność przeprowadzać.
Gdy wróciłem z Nantong w hotelu czekały na mnie same przyjemności! Dostałem swoją wypłatę za styczeń, a nawet mały bonusik w postaci czerwonych kopert, które Chińczycy wręczają sobie nawzajem w nowym roku (na szczęście). Jakby tego było mało, zostałem poproszony przez mojego menedżera, abym sprawdził czy nasza hotelowa restauracja działa sprawnie. Udałem się do niej, by przetestować jedzenie i obsługę. Stresowałem się chyba bardziej niż pracownicy, ponieważ jest to najdroższa restauracja w całym Wuhan! Jako, że miałem przeprowadzić test, pomyślałem sobie, że nie będę sobie niczego żałował. Tak o to, skosztowałem chyba z 10 potraw, kilkunastu rodzajów sera pleśniowego i win wszelakiej maści. Słowem, żyć nie umierać! :) Przekazałem menedżerowi, że jedzenie było pyszne, ale chyba nie o taką ocenę mu chodziło :P O to kilka zdjęć z testów jakie miałem przyjemność przeprowadzać.
Jak wspomniałem na początku, robię jednak wszystko, by nie siedzieć w hotelu. Kilka dni temu wybrałem się ze znajomymi z pracy na karaoke i tzw. Hot Pot! Zimową porą, są to chyba dwa najczęściej odwiedzane miejsca. Trochę dziwne było to doświadczenie, bo jak pewnie się domyślacie, nie znam żadnych chińskich piosenek :P. Karaoke znajduje się na 6 piętrze wielkiej galerii. Przed wejściem stoi kilka rzędów krzeseł, ponieważ często bywa tak, że wszystkie pokoje są zajęte, więc ludzie siedzą i czekają na swoją kolej. My na szczęście mieliśmy wcześniej rezerwacje, więc nie musieliśmy na nic czekać. Całe piętro to jeden wielki korytarz z pokojami po bokach. Każde pomieszczenie jest całkowicie wygłuszone więc nikt z zewnątrz nas nie usłyszy. Jako, że w Chinach niezwykle popularne jest picie herbaty (Chińczycy herbatę piją przy każdej możliwej okazji), zamówiliśmy sobie 2 duże dzbany! Popijając herbatkę z małych porcelanowych naczynek śpiewałem ochoczo chińskie piosenki. Znajomi mieli ubaw, a i mnie to specjalnie nie przeszkadzało! :) Znalazłem także kilka utworów po angielsku ale nikt z całej grupy nie znał Beatelsów czy Erica Claptona, więc wróciłem do śpiewania po chińsku :P. Bawiliśmy się w ten sposób przez dobre dwie godziny! Po karaoke, znajomi zaprowadzili mnie do pięknej restauracji z hot potem. „Hot pot” to duży okrągły stół z dziurą w środku, wewnątrz której znajduje się gazowy palnik. Niedługo po tym jak rozsiedliśmy się na około, przyszedł kelner i przyniósł wielki gar przedzielony na pół (Jedna część była czerwona, a druga biała). Postawił go na samym środku stołu. Cały myk polega na tym, że gar z zupami gotuje się przez cały okres trwania kolacji. Kolejne potrawy które zamawialiśmy, wrzucane były do garnka, a kiedy się nieco ugotowały, można je było zjeść. Nikt nie uprzedził mnie jednak jakiego rodzaju zupy zamówiliśmy. Jako, że uwielbiam kosztować nowe smaki, zabrałem się za czerwoną zupę z lewej strony garnka. Kiedy włożyłem do buzi łyżkę z niewielką ilością tego czerwonego piekła, poczułem jak nieprawdopodobne pieczenie przeszywa cały mój układ pokarmowy! Lekko chrząknąłem by nie dać po sobie poznać, ze zupa zrobiła na mnie jakiekolwiek wrażenie, ale nie udało mi się zamaskować reakcji do końca. Zdradziły mnie łzy wielkie jak grochy, który spłynęły po moich policzkach po pierwszej łyżce… :P Usta piekły mnie jeszcze na drugi dzień. Podczas naszej kolacji odstawiłem więc lewą stronę i do końca wieczoru jadłem tylko tę białą! :)
Żeby nie było, że tylko z Chińczykami się spotykam, dwa dni temu otrzymałem e-maila od chłopaka, który pracuje jako management trainee w hotelu naprzeciwko. Od razu postanowiłem się z nim spotkać, bo obcokrajowców w Wuhan można policzyć na palcach jednej ręki. A mimo wszystko fajnie jest czasem porozmawiać z kimś o podobnej twarzy do mojej! :) Philip pochodzi z Dani i w Chinach jest już od ośmiu miesięcy. Umówiliśmy się wczoraj w holu hotelu w którym on pracuje. Tam poznałem kolejne osoby – Denisa, który jest menedżerem restauracji, francuza (szefa kuchni) i Johna. Wymieniając każdego z nich po kolei, nie sposób nie powiedzieć kilku słów o Johnie. Otóż ten czarnoskóry Amerykanin jest muzykiem! Grając na fortepianie i saksofonie w głównym holu hotelu, umila czas przybyłem gościom. Jest to bardzo charakterystyczna postać, ponieważ żywcem wygląda jak Stevie Wonder! W zasadzie, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, to przez chwilę myślałem, że to naprawdę jest Stevie Wonder! :P John nie jest jednak niewidomy, a głos ma równie wspaniały. Na dobry początek, ku uciesze zgromadzonych licznie gości, John zagrał na fortepianie… „Call me maybe”! :P Bawiłem się świetnie! I mam nadzieję, że jeszcze nie raz go usłyszę!
Po kilku utworach, razem z Denisem, Philipem i szefem kuchni wybraliśmy się na piwo! To był jeden z najwspanialszych wieczorów jakie przeżyłem w Wuhan do tej pory. Taksówką jechaliśmy ok 25 minut, bo miasto do małych nie należy. Pub do którego zawitaliśmy nazywa się „Bruksela” i mają tam bardzo dobre ciemne piwo! Ponownie poczułem się jak w domu, bo jak się okazało, pub „Bruksela” stanowi swoisty azyl dla wielu obcokrajowców. Na ścianie zawieszony jest telewizor z angielską premier ligue (liga piłki nożnej) a na suficie wiszą klubowe szaliki piłkarskie z całego świata! Odsetek ludzi z poza Chin jest tak niewielki, że kiedy zapoznałem się z właścicielem pubu, przywitał mnie jak nowego rekruta! :) Wypiliśmy „kilka” porterów i umówiliśmy się nawet na meczyk w niedziele! Kończę więc szybko pisać posta i lecę kupić sobie jakieś trampki, żeby w butach garniturowych po boisku nie biegać :P
Ps: Wrzucam do wglądu kilka zdjęć z nowego roku w nieco lepszej jakości! :)
Żeby nie było, że tylko z Chińczykami się spotykam, dwa dni temu otrzymałem e-maila od chłopaka, który pracuje jako management trainee w hotelu naprzeciwko. Od razu postanowiłem się z nim spotkać, bo obcokrajowców w Wuhan można policzyć na palcach jednej ręki. A mimo wszystko fajnie jest czasem porozmawiać z kimś o podobnej twarzy do mojej! :) Philip pochodzi z Dani i w Chinach jest już od ośmiu miesięcy. Umówiliśmy się wczoraj w holu hotelu w którym on pracuje. Tam poznałem kolejne osoby – Denisa, który jest menedżerem restauracji, francuza (szefa kuchni) i Johna. Wymieniając każdego z nich po kolei, nie sposób nie powiedzieć kilku słów o Johnie. Otóż ten czarnoskóry Amerykanin jest muzykiem! Grając na fortepianie i saksofonie w głównym holu hotelu, umila czas przybyłem gościom. Jest to bardzo charakterystyczna postać, ponieważ żywcem wygląda jak Stevie Wonder! W zasadzie, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, to przez chwilę myślałem, że to naprawdę jest Stevie Wonder! :P John nie jest jednak niewidomy, a głos ma równie wspaniały. Na dobry początek, ku uciesze zgromadzonych licznie gości, John zagrał na fortepianie… „Call me maybe”! :P Bawiłem się świetnie! I mam nadzieję, że jeszcze nie raz go usłyszę!
Po kilku utworach, razem z Denisem, Philipem i szefem kuchni wybraliśmy się na piwo! To był jeden z najwspanialszych wieczorów jakie przeżyłem w Wuhan do tej pory. Taksówką jechaliśmy ok 25 minut, bo miasto do małych nie należy. Pub do którego zawitaliśmy nazywa się „Bruksela” i mają tam bardzo dobre ciemne piwo! Ponownie poczułem się jak w domu, bo jak się okazało, pub „Bruksela” stanowi swoisty azyl dla wielu obcokrajowców. Na ścianie zawieszony jest telewizor z angielską premier ligue (liga piłki nożnej) a na suficie wiszą klubowe szaliki piłkarskie z całego świata! Odsetek ludzi z poza Chin jest tak niewielki, że kiedy zapoznałem się z właścicielem pubu, przywitał mnie jak nowego rekruta! :) Wypiliśmy „kilka” porterów i umówiliśmy się nawet na meczyk w niedziele! Kończę więc szybko pisać posta i lecę kupić sobie jakieś trampki, żeby w butach garniturowych po boisku nie biegać :P
Ps: Wrzucam do wglądu kilka zdjęć z nowego roku w nieco lepszej jakości! :)
Pozdrawiam Was serdecznie i do usłyszenia! Kuba